To była trzydniowa ,niezapomniana przygoda.
Zaczęliśmy bardzo wcześnie rano, bo nasz samolot odlatywał o 6:30.
Pierwszym zaskoczeniem było samo lotnisko. Port lotniczy Limoges-Bellegarde (LIG) to jedno z najmniejszych lotnisk na jakich byliśmy.
Wygląda jak mały aeroklub - zresztą nim jest - ale ma pełnowymiarowy pas startowy i całą infrastrukturę aby być lotniskiem międzynarodowym. Jest tak małe, że halę odlotów zorganizowano w tym białym, dostawionym namiocie...
Aneta od razu po wylądowaniu skontaktowała się z firmą, która miała nam dostarczyć samochód. Lotnisko opuściliśmy bardzo szybko, chwile poczekaliśmy i przyjechał nasz samochodzik. Kolejne zaskoczenie! Ale złom! Do tego jaki brudny!
Podsufitka radośnie zwisała, wyglądała trochę jak baldachim powiewający na wietrze. Na wietrze, bo dzięki temu że nie działała klima i jechaliśmy z otwartymi oknami i mogliśmy lepiej poczuć klimat Francji.
Na szczęście właściciel, Nazmi, okazał się bardzo miłym człowiekiem. Podjechaliśmy pod jego dom, gdzie załatwiliśmy wszystkie formalności i mogliśmy jechać w dalszą trasę.
Dojechaliśmy do Limoges, zaparkowaliśmy w podziemnym parkingu w samym centrum i poszliśmy na... kawkę i rogaliki!
Po kawce poszliśmy się poszwendać po mieście. Naszym celem była Katedra św. Stefana (Cathédrale Saint-Étienne de Limoges). Zanim jednak do niej doszliśmy, znaleźliśmy podobny obiekt - Église Saint-Michel-des-Lions. Katedra w środku wyglądała jakby miała się za chwile przewrócić, kolumny wyglądały na krzywe!
Na końcu filmu pojawia się polski motyw - niestety bardzo negatywny. Ktoś wydrapał napis po polsku, do tego z błędęm ortograficznym...
Zostawiliśmy to jednak za sobą i poszliśmy dalej. Jak widać poniżej, uliczki bardzo nam się podobały...
Chwile przerwy zrobiliśmy sobie na nieczynnym parkingu z widokiem na ratusz.
Po kolejnych kilku minutach doszliśmy do katedry.
Chwile pokręciliśmy się tez po parku z widokiem na katedrę oraz muzeum...
...a następnie poszliśmy na piwo!
Miejsce nazywa się La Paninoteca - bardzo miła obsługa, super lokalizacja i wszystko było by ok, gdyby nie to, że tam ciągle są popielniczki ustawiane na stole przez obsługę. Ludzie! Jest 2025 rok a wy dalej pozwalacie palić w restauracjach!
Kolejnym miejscem, do którego chcieliśmy się dostać był targ! Idąc w jego kierunku odkrywaliśmy ciekawe miejsca.
I tak szliśmy aż doszliśmy do Halles centrales. Zaprzyjaźnione AI podpowiada, że jest to prawdziwa perła architektury z końca XIX wieku, zaprojektowana w stylu przypominającym hale Baltarda. Znajduje się w samym sercu miasta i słynie z metalowej konstrukcji, cegieł burgundzkich i dachów ze szkła. Po renowacji w 2019 roku stała się nie tylko miejscem zakupów, ale też przestrzenią kulturalną i kulinarną. O czym AI nie wspomina, to smród jaki panuje w środku.
Po zakupach poszliśmy na parking, gdzie sprawdziliśmy temperaturę w cieniu (pod ziemią).
Następnie udaliśmy się w stronę Chateauponsac, oraz Auzillac gdzie mieliśmy spędzić dwie następne noce.
Podjechaliśmy jeszcze do sklepu na szybkie zakupy.
Do Chateauponsac wjechaliśmy punktualnie o 14:00.
A chwile później byliśmy już na miejscu. Gdy tylko wyszliśmy z samolotu włączyłem tracker:
Byliśmy zmęczeni upałem, zakupami, podróżą, autem bez klimatyzacji. Każdy z nas poprzedniej nocy mało spał... Ale byliśmy już na miejscu, zostało tylko się wypakować i można iść na basen!
I tak by było, gdyby nie mały wypadek. W czasie kiedy Anety i Zosia rozmawiały z właścicielem ja i Kuba rozpakowywaliśmy auto. I gdy Kuba wchodził z ostatnimi pakunkami uderzył głową w drzwi. Na zdjęciu poniżej możesz zobaczyć, że są one strasznie niskie.
Kuba rozciął sobie głowę tak bardzo, że potrzebowaliśmy profesjonalnej pomocy. Najpierw razem z właścicielem Peterem pojechaliśmy do lokalnej apteki, gdzie pani farmaceutka zasugerowała wizytę w szpitalu.
Co było robić. Aneta Kuba i ja pojechaliśmy z powrotem do Limoges, do szpitala, gdzie Kubie założono siedem szwów na głowę! Ancia i Zosia zostały w domu, rozpakowały nas i zrobiły obiad.
Całość zajęła nam prawie 4h ale w końcu mogliśmy wrócić i iść na basen!
O naszym pobycie w tym domku oraz w wiosce przeczytasz więcej TU
W poniedziałek musieliśmy wracać. Około 15 opuściliśmy to fantastyczne miejsce. Chwile wcześniej pojechaliśmy jeszcze do Rancon na żabie udka i ślimaczki - więcej o tym dowiesz się TU
Zanim oddaliśmy auto, zrobiliśmy sobie jeszcze mały piknik w lesie posilając się tak jak lubimy lokalnym jedzeniem i trunkami ;)
Pamiętacie jeszcze jak pisałem że wynajęliśmy złom? Zdania nie zmieniliśmy, to auto powinno już dawno być na złomowisku, ALE: dojechaliśmy wszędzie gdzie chcieliśmy, chyba pierwszy raz nie miałem żadnego stresu prowadząc czy parkując. Nie bałem się zarysowań czy uszkodzeń - tego auta nie dało się już bardziej uszkodzić. Oddaliśmy je bez problemów a Nazmi odwiózł nas na lotnisko. Na nic nie czekaliśmy, nie musieliśmy nic tłumaczyć. Nie było aż tak źle, jak to na początku wyglądało.
Na lotnisku okazało się, że nasz samolot jest opóźniony o 45 minut.
a do tego było bardzo tłoczno.
Na szczęście udało nam się bezpiecznie wrócić do domu.
a kierowniczki wyprawy wyglądały na zadowolone i wiem to doskonale, że już mają zaplanowany kolejny wspólny wyjazd!