Longyearbyen – życie na krańcu świata. Miasto było naszą bazą wypadową w czasie wyprawy na Svalbard.
Longyearbyen to jedno z najbardziej niezwykłych miejsc na Ziemi. Jest to najbardziej na północ wysunięte miasto na świecie, gdzie życie toczy się w ekstremalnych warunkach klimatycznych i geograficznych. Przez kilka miesięcy w roku panuje tu noc polarna, kiedy słońce nie wschodzi nad horyzontem. To czas, gdy mieszkańcy muszą radzić sobie z całkowitą ciemnością, ale jednocześnie mogą podziwiać spektakularne zorze polarne.
Do miasta dostaliśmy się samolotem z Oslo. Mieliśmy międzylądowanie w Tromso, gdzie sprawdzono nasze paszporty. Na samej wyspie nie ma kontroli granicznej.
Po wyjściu z samolotu, juz na lotnisku powitał nas miś polarny - symbol Svalbardu.
Odebraliśmy walizki i poszliśmy na autobus
W autobusie otrzymaliśmy pierwsze wskazówki - co jest dozwolone, a co zabronione w tej okolicy. Dodatkowo, ostrzeżenie przed niedźwiedziami polarnymi!
Już jadąc autobusem podziwialiśmy widoki
Wysiedliśmy przy Muzeum Svalbardu i dalej poszliśmy na nogach szukać naszego domku.
Zakwaterowaliśy się w małym mieszkanku pod numerem 40
Mieliśmy tu spędzić zaledwie trzy noce, więc ważne było jednynie to żeby było ciepło. Było!
Po rozpakowaniu/przepakowaniu itp poszliśmy zwiedzić muzeum a następnie najbardziej na północ wysunięty browar.
Po drodze widzieliśmy svalbardzkie renifery spacerujące po mieście.
Miasto zaskakiwało nas na wiele sposobów, ot choćby nietypowe znaki drogowe...
.. czy nietypowe pojazdy
oczy mieliśmy cały czas szeroko otwarte, oto widok z głównej ulicy w mieście
Przchodziliśmy też koło najbardziej na północ wysuniętych: stacji paliw
... i kościoła.
Weszliśmy do lokalnego sklepu Coop, gdzie na drzwiach znaleźliśmy taki znak
Zrobiliśmy zakupy i wróciliśmy do domu na mały odpoczynek.
Wieczorem postanowiliśmy odwiedzić lokalną restaurację i pub.
Gdy wracaliśmy było już ciemno, miasto wyglądało zupełnie inaczej
To było najciemniej jak się robiło w nocy. Powyższe zdjęcie zostało zrobione o 00:30
Następnego dnia poszliśmy do firmy, która zajmuje się wynajmem skuterów śnieżnych
Pojechaliśmy do Pyramiden gdzie spaliśmy w hotelu. Wróciliśmy dopiero następnego, trzeciego dnia, po południu. Tego dnia nie chciało nam się już nigdzie iść a to głównie z powodu - prozaicznego. Aby wszyscy się ubrali potrzebowaliśmy prawie pół godziny. Sześć osób, mała przestrzeń a każdy ma do założenia kurtke, bluze, spodnie, czapke, duże buciory itp itd... Chyba jedyny minus mieszkania w takim klimacie.
Czwartego dnia rano poszliśmy najpierw do hotelu, skąd autobusem pojechaliśmy do portu a dalej statkiem do Barentsburga.
Gdy wróciliśmy poszliśmy jeszcze zrobić sobie zdjęcie ze znakiem ostrzegającym przed niedźwiedziami
a nastepnie do restauracji. Zamówiliśmy carpatio z wieloryba
a później steki oraz burgery - tez z wieloryba.
Po kolacji udaliśmy się jeszcze na chwile do baru, na kilka szotów. Dzięki Łukaszowi udało nam się spróbować whiskey z naszych roczników. Ciekawe doświadczenie
Ostatniego dnia, wczesnie rano udaliśmy się na lotnisko.
Do samolotu wsiadaliśy tak:
Mam nadzieje, że jeszcze do Longyearbyen wrócę!